Dziś mieliśmy prawdziwe manewry! Po brzuchy zanurzone w wodzie, krok w krok, ramię w ramię, lewa! lewa! pokonywaliśmy błota, rozryte dzikowiska, ogromne kałuże. Pierwsze trzy pary malamutów jak prawdziwi zołnierze brnęły wytwale przed siebie, a młokosy (pseudonim Biała i Ruda) walczyły… o przetrwanie 😉 Smaczku całej sytuacji dodawał fakt, że byliśmy oblężeni. Wokół nas czaiły się dziki! Twardziele, którym nie straszne dzwonki na kierownicy wózka i kapiszony w kieszeni Pana. Mijamy zakręt.
– Lewa wolna ! – woła Szeryf.
– Prawa wolna! – odpowiada Skaya – A jak tyły?
– Nie widzę, bo Kida zasłania! – krzyczy rozpaczliwie Alaska.
Jesteśmy na ostatniej prostej. Przyśpieszamy. Oby do domu! Nagle zza rogu wybiega stado półdzikich koni sąsiada. Znów je wypuścił !!! Przyśpieszamy. Konie rezygnują z konfrontacji, a my dopadamy naszej bramy. Bramy Ocalenia 😉 Ufff, gorąco dziś było! I mokro…