Zaczynam lubić najmniejsze rasy świata czyli chihuahua – to się nie czyta „cichuja” jak niektórzy myślą ;))))) i w naszym przypadku – yorki. Ostatnio spojrzałam na to z zupełnie innej perspektywy, czysto ekonomicznej.
Ja na śniadanie mogłabym zjeść kilo parówek (tak bez wysiłku, na jeden kieł), a temu knypkowi starczy pół jednej paróweczki. Ja wypijam miskę wody, albo Boziu daj: mleka, a knypek dwie łyżeczki od herbaty. Ja potrzebuje dużego łóżka, żeby wyciągnąć swe obolałe kości, a tamtym starczy mała poduszeczka. Ja mam smycz i szelki za konkretną kasę, a tamte – smyczusię za parę groszy (no chyba, że ktoś chciałby zaszaleć to i z diamentami kupić może). Wyliczam więc tak sobie i stwierdzam, że mi to pasuje. Bo zachowując wyżej wymienione proporcje to mnie należy się o jakieś 30 kilo więcej miłości, uwagi, uznania, głaskania, całowania, gmerania itd…