Zaobserwowałam w naszym stadzie zaburzenia. To nie jest dobry znak! Mam złe przeczucia. Trochę zawalił nam się grunt pod nogami, nie powiem.
Już nikt z nas nie wie, gdzie teraz jest nasz prawdziwy dom, która miska do kogo należy, kiedy czas na spacer, a kiedy na puszczanie… choćby bąków 😉 Od dwóch tygodni tyram ja wół (a całe życie mówili mi, że jestem PSEM!) i codziennie jeżdżę z moim Panem do pracy. Co prawda moja praca polega na spaniu w samochodzie, ale chodzi o sam fakt: trzeba rano wstać, szybkie siku, coś na ząb i dawaj do roboty! Jedziemy w ścisku do miasta, tam zanieczyszczone powietrze i takie tam inne utrudnienia, potem 8 godzin czekania na Pana, pędem po Panią, drugim pędem na wieś do reszty stada, potem – trzecim pędem – do drugiej reszt stada, znów coś na ząb i robi się noc. Śpimy nie w swoim domu więc udaję że jestem zagubiona i kładę się do Pana łózka uznając je za posłanie. Wczoraj nawet mnie nie przegonił. Zresztą spał w drugim pokoju. Pewnie też się zagubił? I tak codziennie od dwóch tygodni. Zaczynam mieć tego dość! Wszystko mnie boli. Chcę do mojego domu!!!!! Czy ktoś mnie w końcu usłyszy???? Chcę do domu!
Ale wracając do zaburzeń: Wiktor (chihuahua, 3 kg wagi) myśli że jest malamutem. Chce jeść tyle co malamut i zajmować tyle miejsca na łóżku Pani. Diana (owczarek niemiecki, 40 kg wagi) myśli że jest chihuahua. Je tyle co chihuahua i stara się tyle samo zająć miejsca. Bidula po prostu znika! Tak samo było, gdy Pani zabrała ją nad morze: uschła z tęsknoty za domem! To są skutki słabej socjalizacji i zbytniego przywiązania do domu, który okazuje się… łatwo można stracić.