Podobno, gdy pies czuje się strasznie „obciążony” różnymi sprawami, przytłacza go codzienność, nie może sobie znaleźć miejsca, to… ma za dużo tobołków na grzbiecie. I albo będzie tak szedł zgięty wpół, albo musi się jakiegoś tobołka pozbyć. Ja zawsze lubiłam swoje tobołki, a były w nich ważne sprawy: marzenia, troski, śmieszne pomysły, radość dawania, przyjemność brania, przeszłość, wygłupy, ambitne plany, tęsknota, miłość, wspomnienia, zobowiązania, idee… Od jakiegoś czasu czułam, że jest mi coraz ciężej je dźwigać, bo latka lecą i coraz mniej siły… Ale broniłam tobołków przed… samą sobą, bo nie lubię pozbywać się tego co kocham i do czego jestem przyzwyczajona. To jakby wyrzucić część siebie, odciąć sobie koniec ogona lub ucho. Tak nie można! A jednak przyszedł dzień na zrzucenie jednego pakunku. Przeszłam parę kilometrów i… poczułam, że dalej ciężko… Odrobina ulgi to za mało by złapać oddech. Zrzuciłam drugi tobołek. O wiele lżej! Mój kręgosłup się wyprostował. No, nigdy już nie będzie idealny, ale garbata się nie czuję. Tyle, że z tobołkiem zgubiłam coś jeszcze. Została pustka.