Od półtora roku mieszkała u nas staruszka bernardynka. Jej Państwo wyprowadzili się z domu z ogrodem do bloku i psina trafiła do nas. Moi Państwo zapewnili jej spokojny „dom starości”, a ja cieszyłam się, że nie trafiła do schroniska.
I tak sobie spokojnie żyliśmy z nią do piątku. Mirta ostatnio mocno się „posunęła” i wyraźnie była osłabiona. Coś tam mruczała pod nosem, że przyszedł na nią czas i takie tam. Nie słuchałam staruszki, ale widziałam że zmarniała, ucichła, często śpi. Bardzo chcieliśmy by ten ostatni czas był spokojny, by miała ciepło. Pan przygotowywał dla niej papki mięsne i karmił z ręki, Pani przemywała oczy i czule głaskała po ogromnym psim łbie. I przyszedł najgorszy czas. Czas bólu. Chcieliśmy, żeby suczka nie cierpiała, żeby usnęła pod ciepłym kocem i wśród najbliższych. Przyjechali jej właściciele i lekarz. I o zgrozo, lekarz postanowił, że ją … ożywi! Wywlekł zwiotczałe cielsko psa i niczym szaman indiański – zaczął czarować… jej właścicieli! Dużo wziął za to pieniędzy i czarował tak do następnego dnia. A oczy Mirty błagały: pozwólcie mi odejść!
Pytam: dlaczego nie dajecie psu spokojnie odejść? Za Tęczowy Most???? Tam, gdzie by go już nie bolało??? Dlaczego nawet w tak dramatycznej chwili, dla niektórych ludzi ważniejsze są pieniądze? Czy za pieniądze można odkupić sumienie??? W psim świecie zasady są proste: stary pies wie, kiedy przychodzi jego czas. Szuka cichego miejsca, szuka spokoju by z psią godnością „zgasnąć”. I żaden pies mu wtedy nie przeszkadza! To instynkt każe nam uszanować ten etap życia, który czeka każdego z nas.
Wczoraj pochowaliśmy Mirtę. Niedaleko Mai, mojej malamuciej ciotki, która odeszła w zeszłym roku. Jakoś mi smutno…