Wczoraj była impreza. Trwała zaledwie pół minuty, bo Pani wszystko popsuła. Niestety integracja z wiewiórką przypadła kocicy Psotce, a nie malamutowi, ale pierwsze wiewióry za płoty, ha! Psotka nie mogła się doczekać aż wiewiór wyjdzie sam z akwarium, więc… mu pomogła! W zęby i w te pędy przez salon. Niestety Pani zauważyła wystający puszysty ogonek z pyska kota i… w te pędy za kotem! Za Panią my, za nami Pan! Kot z powrotem do kuchni, wypluł wiewiórę, ta pod fotel i… koniec zabawy ;( Później to już Pani i Pan bawili się dalej. Bez nas.
– Złap ją, proszę cię! Ona nie gryzie!
– Na pewno?
– No tak. Przecież w sklepie ją nosili!
No i naiwny Pan hyc! za zwierzaka, a on go hyc! za palec. Ałaaaaa! Wiewiór skończył szczęśliwie w akwarium, a mój Pan został opatrzony przez Panią. Co prawda rana ma zaledwie pół milimetra średnicy, ale liczy się bohaterstwo i odwaga!
Hm, przypomniało mi się jak kiedyś Maja wyszła z pokoju Dziewczynek mając „pełne usta”. I wszystko by się udało, gdyby nie wystawał jej z boku cieniutki ogonek myszy Kuby. Pani krzyknęła „Fe!” i Maja wypluła mysz ;( oczywiście żywą, ale soczyście zmoczoną.