Kuternoga to ja! W sumie nie wiem co znaczy to słowo, ale pamiętam ze szczenięcych lat, że tak wołano na kulawego psa.
Parę dni temu wycięli mi „guza skóry” na udzie. W sumie to trochę szkoda, bo się do niego przyzwyczaiłam. Wszyscy się go brzydzili, a ja miałam ubaw! Jak nie będziesz grzeczny to postraszę cię moim guzem!!!! A trzeba przyznać, że wyglądał paskudnie. Fuj! No dobrze, guza nie ma – są szwy. I ogolone udo! O Matko, jak ja wyglądam?! Grzywacz chiński czy co? Postanowiłam usunąć szwy, bo sobie wymyśliłam, że wtedy sierść szybciej odrośnie. Niestety Pani zauważyła mój plan i szybko… uszyła mi ubranko. Właściwie to nie uszyła, tylko usunęła rękaw z Pana bluzki (pewnie w czymś jej podpadł) i wwlekła mi na nogę. I dopiero wtedy poczułam jak jestem RANNA !!!! Noga ciążyła mi jak ołów. Malamucimi oczami wyobraźni ujrzałam siebie na polu walki, wśród poległych bohaterów… I tylko ja przeżyłam! Pociągnęłam swą ranną łapę do Pana łóżka. Wciągnęłam dwie przednie – zupełnie zdrowe ale jakby omdlałe z wysiłku, a potem… zaniemogłam. Kiwnęłam na Panią: bądź kobieto tak dobra i pomóż choremu! I Pani ujęła w dłoń ma trzecią i ciągle zdrową łapę, po czym ja – ostatnim bohaterskim czynem tego wieczora – wgramoliłam mą męczeńską czwartą łapę. Wszystko byłoby bardzo poetyckie i pieknie dramatyczne, gdyby nie fakt, że rana wcale nie jest taka duża i bardzo ładnie sfastrygowana, ale dodając barwy męczeńskiej poczułam się jak bohater, ha!