Wczoraj moi Państwo zabrali małolaty, Honora i Happy nad wodę. Na początku maluchy myślały, że całą drogę będą szaleć ponad siły, ale nic bardziej mylnego 😉 Najpierw nauka, potem zabawa. I tak Pani wzięła na smycz zarozumiałą Intuicję, a Pan niezależnego Idaho. Ale się działo! Charczały, miotały się jak ryby na wędce, rozpędzały się i… padały plackiem przed nogami Pani i Pana. Głuptasy nie wiedziały, że moi Państwo to zatwardziali malamuciarze. Na nic słodkie minki, cielęce oczka i upór osła. Oni są jeszcze bardziej uparci! Już ja to wiem! Jak sobie coś postanowią to koniec świata, a tym razem postanowili, że nauczą je chodzić na smyczy (ha! koniec wolności!!!) Na szczęście spacer miałby być długi i urozmaicony i gdy wreszcie maluchy skapitulowały, zostały puszczone na wolność. Happy pognała nad staw, za nią Honor, a za nim reszta grupy. Pan ledwie nadążył, a przecież musiał asekurować małolaty, bo nie trudno było przewidzieć ich reakcję na widok Wielkiej Wody 😉 Trzy gluty wpadły z rozpędu do stawu tracąc grunt pod łapami i w amoku machały tak, że tworzyły trzy bardzo ładne zresztą fontanny 😉 Happy i Honor płynęły tuż przy nich. Panika minęła i po chwili 5 malamutów, niczym prawdziwe wydry, plądrowały okolice brzegu stawu i zakreślały piękne koła na samym środku wody. Zabrakło tylko rozłupywania kamieniem muszli na malamucich brzuszkach 😉 Ale cudownie! Gorzej z kondycją. Mała Inka wymiękła pierwsza 😉 Ledwie dopłynęła do brzegu i Państwo musieli ją wyciągać. Minuta minęła i już chciała z powrotem do wody. Zupełnie jak małe dziecko, zero umiaru, ech… Po kąpieli cała paczka ruszyła w las. W lesie tak mokro, że w sumie kąpiel trwała ciągle i bez przerwy. Psy i ludzie mokrzy, ale szczęśliwi dotarli do domu. A potem każdy do swoich obowiązków: Pani do kuchni, Pan na spacer z pozostałymi malamutami, maluchy dłubać w nosie, a Happy i Honor na południową drzemkę 😉