No to była wycieczka! Nasze szczeniaki (ha, szczeniaki które dawno przestały być szczeniakami) pojechały na czipo-woła-nie. Pan doktor robi kuku i właściciel myśli, że malamuta już nie zgubi, a tymczasem malamut wie swoje. Skaya jest tak sprytna, że zamontowali jej już drugiego czipowołacza, bo pierwszy „gdzieś się przesunął” i zanikł w niewyjaśnionych okolicznościach. Największy ubaw miałam na zawodach, gdy dwóch ludzi z dziwnymi przyrządami masowali Skayę po karku, barku, plecach. Pan się denerwował, a malamutka przymknęła oczy i delektowała się darmowym masażem.
Teraz zamontowali to naszym dzieciakom. Intuicja jak zwykle ostrożna nawet nie drgnęła, za to Idaho tak się spodobało, że nastawiał jeszcze inne części ciała do ukłucia. Zresztą cały gabinet tak go zachwycił, że przez cały czas nie odstępował Pani Doktor na krok i z uśmiechniętym pyskiem zaglądał do każdej szuflady, szafki, prawie wlazł na stół i prawie usiadł na fotelu przed komputerem. Wyprowadziliśmy go podstępem obiecując jeszcze wiele atrakcji. I były! Pojechaliśmy do miasta na pyszne gofry z bitą śmietaną. Idaho co prawda wolał gołąbki (nie ze słoika, a te żywe), ale musiał zadowolić się małym ciasteczkiem i obejrzeniem wystawy zdjęć na Starym Mieście.