Dziś zgasło moje słonko Nie wiem ile może znieść złamane serce. Boli fizycznie…
Rozpaczałam po odejściu Szeryfka, Apacza, Szyszki, będę rozpaczać, gdy przyjdzie czas na Happy i Dianę… I jedynym pocieszeniem w tym strasznym bólu straty to fakt, że miałam szczęście być otoczona tak wspaniałymi psami i szczerą miłością. Nie wiem tylko ile wytrzyma popękane serce i czy można je naprawdę posklejać.
Nic już nie będzie takie samo. Są istnienia, których nic i nikt nie jest w stanie zastąpić….
Dzidzia była ze mną ponad 15 lat. Zawsze kochałam duże psy i przez myśl, by mi nie przeszło, że mogę mieć yorka.
Trafiła do nas przez totalny przypadek i nikt, nie wierzył, że przetrwa w stadzie malamutów. Mieliśmy już wtedy trzy nasze pierwsze malamutki: Maję , Nukę i Tashu, mieszkaliśmy w bloku na warszawskiej Pradze, Justynka miała 12 lat, a Paulinka 10.
Dzidzia została zabrana z piwnicy od pseudohodowcy. Maleńki kaleki dzidziuś, dlatego tak ją nazwaliśmy…
Dzidzia była świadkiem budowania naszego nowego życia na wsi, kreowania naszego nowego świata, wyprowadzki z miasta i szeregu innych decyzji, które zaważyły na naszym obecnym życiu. Była świadkiem powiększania się naszej rodziny, gdy pojawili się Julia z Jankiem, Gabi i teraz Basia.
Dzidzia przeżyła pożar naszego domu i po tygodniu walki o życie w szpitalu – wróciła do nas. Takie małe ciałko, a tak bardzo silne! Ile razy brakowało mi sił do wszystkiego! Ale, gdy tuliłam tego maluszka, to zawsze myślałam sobie: jak ona mogła tyle wytrwać, to i ja dam radę. Wtulałam się w nią, gdy tragicznie zmarł mój tata, z nią chodziłam na grób mojej mamy.
Dzidzia jeździła z nami na zawody, o niej były spisywane pierwsze przygody w Pamiętnik Nuki. Dla niej kupiliśmy pudliczkę Szyszkę.
Przez historię Dzidki zainteresowałam się makabrycznym życiem matek yorków eksploatowanych przez złych ludzi. Szukałam w necie wyniszczonych suczek i odkupowałam je, przeznaczając na to moje całe premie z pracy. Przez jakiś czas prowadziłam stronę internetową nie-kochaneyorki.
Dzidzia to było moje psie niepełnosprawne dziecko. 15 lat ją podnosiłam, znosiłam, podmywałam. Kochałam ją za to, że jest ze mną.
Dziś malutka zmarła na moich rękach. Z każdym ostatnim jej drgnieniem, kruszyło się moje serce… Nie wiem jak sobie poradzić z jej stratą… Piszę o niej, bo jest częścią naszej rodziny, naszego stada, naszego życia.
Pragnę ją pożegnać jak największą przyjaciółkę i kochaną córeczkę…