Gdy powiedziałam ostatnio Apaczowi że jestem samotna, żachnął się i oburzył: Ty samotna? Jak możesz tak mówić? Tyle psów wokół ciebie! I kotów! I koza nawet! Nie doceniasz tego co masz i za bardzo się nad sobą rozczulasz!
Nie odpowiedziałam nic tylko jeszcze bardziej zapadłam się w sobie. Bo co można powiedzieć, wyszczekać, wyskomleć (o! to jest najlepsze słowo: wyskomleć), gdy nie rozumie cię najbliższy i zdawało się o największej powierzchni przytulania – malamut? Czy tak naprawdę chciałam usłyszeć ilu mam przyjaciół? Nie. Ja tylko chciałam by… mnie przytulił. Choćby liznął po pysku, bo słów czasem nie potrzeba. Czasem milczenie i sama obecność daje o stokroć więcej niż szczekanie.
Skoro nie wypada mi mówić o swej samotności, to daję sobie prawo do OSAMOTNIENIA. Osamotnienie jest z wyboru, na własne życzenie i podobno czasem daje szczęście. Do szczęścia teraz mi baaardzo daleko, ale w swym osamotnieniu spotkałam Szarą Wilczycę, z mych szczenięcych marzeń, tęsknot i niedoli. Ona właśnie w straszliwej czasem ciszy – nic nie mówiła, tylko lizała po ranach. Czuję, że jest teraz przy mnie. Leży, dyszy – bo stara przecież jest 😉 ale taka moja, znana, dobra, akceptująca i… wierna. Moja Szara Wilczyca. Poleżymy sobie tak razem i poczekamy na lepszy czas. W naszej ciszy.
Ja wiem, że Apacz nie chciał mnie zranić, ale też wiem jak niektórym malamutom trudno zrozumieć osamotnienie. Może nigdy go nie poznały..?